Eragon - Dziedzictwo

Forum poświęcone przygodom Eragona i jego smoczycy Saphiry opisanych w cyklu Dziedzictwo Christophera Paoliniego.


#1 Fri-27-02-09 16:58:50

admin

Administrator

Zarejestrowany: Fri-27-02-09
Posty: 79

Fragmenty

Światło i Cień (Wątek z 3 tomu)
Saphira udeptywała niecierpliwie ziemię.
- Ruszajmy!
Eragon i Roran powiesili torby i zapasy na gałęzi rozłożystego krzaka jałowca i wdrapali się na grzbiet smoczycy. Nie musieli tracić czasu na jej siodłanie; wciąż miała na sobie uprząż. Rozgrzana skóra siodła niemal parzyła Eragona. Przewidując nagłe manewry w powietrzu, chwycił sterczący tuż przed nim szpikulec. Tymczasem Roran objął go w pasie jedną rąką; w drugiej dzierżył młot.
Kawałek łupku trzasnął pod ciężarem Saphiry, gdy ta przykucnęła, po czym w jednym radosnym skoku wyprysnęła na krawędź parowu, gdzie na moment zamarła, rozpościerając potężne skrzydła. Cienka błona napięła się z cichym pomrukiem, gdy smoczyca wzniosła je ku niebu. W pionie przypominały dwa przejrzyste, błękitne żagle.
– Nie tak mocno – sapnął Eragon.
– Przepraszam – mruknął Roran, nieco rozluźniając chwyt.
Nie mogli dłużej rozmawiać, bo Saphira znów skoczyła. W chwili, gdy zaczęła opadać, gwałtownie uderzyła skrzydłami, wznosząc się jeszcze wyżej. Z każdym kolejnym uderzeniem wzlatywała coraz bliżej wąskiego pasma chmur, ciągnącego się ze wschodu na zachód. Gdy Saphira skręciła w stronę Helgrindu, Eragon zerknął w lewo i odkrył, że dzięki wzniesieniu widzi oddaloną o wiele mil rozległą toń jeziora Leona. Z wody sączyła się gruba warstwa mgły, szarej i upiornej w półmroku przedświtu; zupełnie jakby pod powierzchnią toni płonął magiczny ogień. Eragon stwierdził z żalem, że nawet jego jastrzębi wzrok nie wystarczy, by dostrzec drugi brzeg i wyrastający za nim południowy kraniec Kośćca.
Od dnia, w którym opuścił dolinę Palancar, nie oglądał gór swojego dzieciństwa. Na północy znajdowała się Dras-Leona, wielka, ciemna plama, odcinająca się ostrą czernią na tle ściany mgieł okalającej jej zachodnią flankę. Jedynym budynkiem, jaki Eragonowi udało się rozpoznać, była katedra, w której zaatakowali go Ra’zacowie; jej złowieszcza iglica wznosiła się nad miastem niczym zębaty grot włóczni. Gdzieś w dole, na ziemiach, nad którymi przelatywali, pozostały ślady
obozowiska, w którym Ra’zacowie śmiertelnie zranili Broma. Eragon pozwolił, by cały gniew i smutek wywołany wydarzeniami owego dnia – a także zamordowaniem Garrowa i zniszczeniem farmy – wezbrał i dodał mu odwagi, więcej: pragnienia stawienia Ra’zacom czoła w walce.
Eragonie – powiedziała Saphira – dziś chyba nie musimy strzec naszych umysłów i ukrywać przed sobą myśli?
Nie, o ile nie zjawi się kolejny mag.
Na niebie zajaśniał złocisty wachlarz – to słońce wychynęło zza horyzontu. W jednej chwili ponury świat rozkwitł całą gamą barw: mgła połyskiwała bielą, woda nabrała odcienia ciemnego błękitu, mur z błota okalający centrum Dras-Leony stał się brudnożółty, drzewa spowiły wszelkie odcienie zieleni, a ziemia zarumieniła się czerwienią i pomarańczem. Helgrind jednak pozostał niezmieniony, jak zawsze czarny.
Kamienna góra rosła z każdą chwilą. Nawet z powietrza wyglądała złowrogo. Nurkując w stronę jej podstawy, Saphira tak bardzo przechyliła się w lewo, że Eragon i Roran niechybnie by spadli, gdyby wcześniej nie przypięli nóg do siodła. W mgnieniu oka okrążyła piargi i przeleciała nad ołtarzem, przy którym kapłani Helgrindu odprawiali swe ceremonie. Wiatr załamał się na krawędzi hełmu Eragona, z jękiem, który niemal go ogłuszył.
– I co?! – krzyknął Roran, bo sam nic nie widział.
– Niewolnicy zniknęli!
Wielki ciężar przygniótł Eragona do siodła, gdy Saphira wzleciała w górę i zaczęła krążyć wokół Helgrindu w poszukiwaniu wejścia do kryjówki Ra’zaców.
Nie ma tu nawet dziury dość wielkiej dla zwykłego szczura – oznajmiła.
Zwolniła i zawisła przed półką łączącą trzeci co do wielkości szczyt z trzema pozostałymi. Łoskot każdego uderzenia skrzydeł smoczycy odbijał się echem od nierównej skalnej krawędzi i narastał, aż w końcu brzmiał głośniej niż grom. Eragonowi do oczu napłynęły łzy, powietrze pulsowało wokół niego. Kolumny i iglice zdobiła sieć białych żyłek w miejscach gdzie szron osiadł w skalnych szczelinach. Nic innego nie zakłócało ponurej czerni chłostanych wiatrem blanków Helgrindu. Między kamieniami nie wyrastało żadne drzewo, krzak, trawa ani nawet mchy czy porosty, a orły nie śmiały zakładać gniazd na potrzaskanych półkach wieży. Wierny swej nazwie Helgrind był miejscem śmierci; stał zbrojny w ostre jak brzytwa zębiska skał i kamieni niczym wyrastający z ziemi kościany upiór.
Eragon posłał przed siebie myśli i potwierdził obecność jednego z niewolników, a także dwojga ludzi uwięzionych wewnątrz Helgrindu, których odkrył poprzedniego dnia. Lecz z pewną obawą stwierdził, że nie potrafi wyczuć Ra’zaców ani lethrblak. Skoro ich tu nie ma, to gdzie są? – zastanawiał się. Gdy znów podjął poszukiwania, dostrzegł coś, co wcześniej mu umknęło: samotny kwiat goryczki, rozkwitający zaledwie pięćdziesiąt stóp przed nimi, w miejscu gdzie wedle wszelkich reguł winna istnieć tylko pusta skała. Skąd bierze dość światła, by przeżyć?
W odpowiedzi na jego pytanie Saphira przysiadła na kruszącej się iglicy, parę stóp po prawej. Na moment tracąc równowagę, rozłożyła skrzydła. Miast otrzeć się o masyw Helgrindu, koniuszek prawego skrzydła zanurzył się w skałę i pojawił znowu.
Saphiro, widziałaś to?
Tak.
Pochylając się, smoczyca przysunęła czubek pyska do skalnej ściany, wahała się przez moment – jakby czekała na zatrzaśnięcie pułapki – po czym wyciągnęła szyję dalej. Powoli, łuska za łuską, jej głowa wsuwała się w głąb Helgrindu, aż w końcu Eragon widział tylko szyję, ciało i skrzydła.
To złudzenie! – wykrzyknęła Saphira.
Napinając potężne ścięgna, zeskoczyła z iglicy i poleciała naprzód. Reszta ciała dołączyła do głowy. Eragon z najwyższym trudem powstrzymał się przed zasłonięciem twarzy w rozpaczliwej próbie chronienia się na widok pędzącej ku niemu skały.
Sekundę później ujrzał szeroką sklepioną jaskinię, skąpaną w ciepłym blasku poranka. Łuski Saphiry odbijały światło, rzucając na kamienne ściany tysiące roztańczonych błękitnych iskierek. Eragon obrócił się i przekonał, że za plecami nie ma skały, lecz wylot jaskini, z którego roztaczał się wspaniały widok.
Skrzywił się. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że Galbatorix mógłby ukryć gniazdo Ra’zaców za pomocą magii. Idiota, muszę się lepiej starać - pomyślał. Niedocenianie króla mogło bardzo szybko doprowadzić do zguby ich wszystkich.
Roran zaklął głośno.
– Następnym razem ostrzeż mnie, zanim zrobisz coś takiego.
Eragon pochylił się, rozpiął szybko rzemyki i rozejrzał w poszukiwaniu niebezpieczeństwa.
Wylot jaskini miał kształt nieregularnego owalu, wysokiego na około pięćdziesięciu stóp, szerokiego na sześćdziesiąt. Dalej komora rozszerzała się niemal dwukrotnie, sięgając w głąb na solidny strzał z łuku. W drugim końcu wznosił się stos grubych kamiennych płyt, wspartych o siebie pod ostrymi kątami. Podłogę pokrywała sieć szarych zadrapań, ślad po wielu lądowaniach, startach i przejściach lethrblak. W ścianach jaskini ziało pięć wylotów niskich tuneli, przywodzących na myśl tajemnicze dziurki od klucza. Był tam też korytarz dość duży, by pomieścić Saphirę. Eragon  przyjrzał się im uważnie, w środku jednak panował nieprzenikniony mrok. Wydawały się opuszczone, co się potwierdziło, gdy posłał w ich głąb myśli. We wnętrzu Helgrindu wyczuł niezwykłe, chaotyczne pomruki, sugerujące obecność przemykających w mroku nieznanych istot i kapiącej bez końca wody. Do chóru szeptów dołączył miarowy oddech Saphiry, rozbrzmiewający głośno w pustej jaskini.
Najbardziej charakterystyczną cechę kryjówki stanowiła jednak mieszanina przenikających ją woni. Dominował zapach mokrego kamienia, pod nim jednak Eragon wyczuł odór wilgoci, pleśni i czegoś znacznie gorszego: słodkawy, mdlący fetor gnijącego mięsa.
Rozpiął szybko kilka ostatnich rzemieni i przerzucił prawą nogę nad grzbietem Saphiry. Siedząc bokiem, szykował się do zeskoku. Roran zrobił to samo z drugiej strony. Nim jednak Eragon zwolnił uchwyt, usłyszał wśród wielu szelestów zwodzących
jego słuch kilka jednoczesnych stukotów, jakby ktoś uderzał w kamień naręczem młotków. Dźwięk powtórzył się pół sekundy później.
Eragon i Saphira popatrzyli w stronę, z której dobiegał dźwięk.
Z szerokiego korytarza wypadł potężny, poskręcany stwór. Ujrzeli czarne, wytrzeszczone oczy bez powiek, dziób długi na siedem stóp, nietoperze skrzydła, nagi bezwłosy tors, potężne mięśnie i szpony ostre niczym żelazne szpikulce.
Saphira szarpnęła się, próbując uniknąć ataku lethrblaki, ale bez skutku. Stwór uderzył w jej prawy bok z siłą, która Eragonowi przywiodła na myśl moc i wściekłość lawiny.
Nie widział, co dokładnie zdarzyło się potem, bo siła uderzenia wyrzuciła go w powietrze tak szybko, że nie zdążył nawet sklecić jednej spójnej myśli. Lot na oślep zakończył się równie gwałtownie jak zaczął, gdy coś twardego i płaskiego uderzyło go w plecy. Eragon runął na ziemię, drugi raz uderzając się w głowę.
Ostatnie zderzenie wypchnęło z jego płuc resztkę powietrza. Oszołomiony leżał na boku, głośno chwytając powietrze i próbując choćby częściowo zapanować nad zdrętwiałymi kończynami.
Eragonie! – krzyknęła Saphira.


Wrota Śmierci
Eragon przyglądał się mrocznej kamiennej wieży, będącej schronieniem potworów, które zamordowały jego wuja, Garrowa.
Leżał na brzuchu, ukryty za grzbietem piaszczystego wzgórza porośniętego rzadkimi źdźbłami trawy, ciernistymi krzakami i małymi kulkami kaktusów. Kruche łodyżki zeszłorocznej roślinności kłuły go w dłonie, gdy powoli pełzł naprzód, próbując lepiej przyjrzeć się Helgrindowi, górującemu nad otaczającą go krainą niczym czarny sztylet wbity we wnętrzności Ziemi.
Ukośne promienie wieczornego słońca zasnuwały wzgórze długimi, wąskimi cieniami i daleko na zachodzie oświetlały taflę jeziora Leona, zamieniając horyzont w migoczącą sztabkę złota.
Z lewej strony dobiegał Eragona miarowy oddech jego kuzyna, Rorana, leżącego obok. Zazwyczaj niesłyszalny, ruch powietrza teraz wydawał się Eragonowi, z jego wyostrzonym słuchem, nienaturalnie głośny; była to zaledwie jedna z wielu zmian, jakie zaszły w nim po przemianie, którą przeszedł podczas Agaetí Blödhren, Święta Przysięgi Krwi elfów.
Nie zwracał jednak na to uwagi, skupiony na obserwacji kolumny ludzi, przesuwającej się powoli w stronę podstawy Helgrindu, po pokonaniu pieszo mil dzielących górę od miasta Dras-Leona. Grupa dwudziestu czterech mężczyzn i kobiet, odzianych w ciężkie skórzane szaty, maszerowała na czele kolumny. Ludzie ci poruszali się dość dziwnie, każdy inaczej – kołysali się, podskakiwali, kuśtykali, szurali nogami, kręcili się, wspierali na kijach bądź podpierali rękami, maszerując na zadziwiająco krótkich nogach. Dopiero po chwili Eragon zorientował się, że każdemu z nich brakowało ręki, nogi bądź jednego i drugiego. Ich przywódca siedział wyprostowany w lektyce dźwiganej przez sześciu niewolników o naoliwionej skórze. Eragon pomyślał, że to zdumiewające osiągnięcie, wziąwszy pod uwagę fakt, iż ciało owego mężczyzny – bądź kobiety, nie potrafił określić płci – składało się wyłącznie z torsu i głowy, na której tkwiła wysoka na trzy stopy ozdobna skórzana tiara.
– Kapłani Helgrindu – wymamrotał do Rorana.
– Umieją posługiwać się magią?
– To możliwe. Nie odważę się zbadać góry umysłem, dopóki nie odejdą, bo jeśli istotnie są magami, wyczują mój dotyk, nawet najlżejszy, i odkryją naszą obecność.
Za kapłanami maszerowały dwa szeregi młodych mężczyzn odzianych w złote szaty. Każdy niósł w dłoniach prostokątną metalową ramę z osadzonymi w niej dwunastoma poziomymi prętami, na których wisiały żelazne dzwonki wielkości rzepy. Połowa młodzieńców potrząsała mocno swymi ramami, gdy unosili do kroku prawą nogę, a kiedy dzwonki rozbrzmiewały żałobną kakofonią, druga połowa trzęsła swoimi, stawiając lewe stopy. Żelazne języki uderzały o ścianki żelaznych gardeł, a ich ponury dźwięk odbijał się echem od wzgórz. Akolici krzyczeli do wtóru, jęcząc i wrzeszcząc w ekstazie.
Za groteskową procesją ciągnął się, niczym ogon komety, korowód mieszkańców Dras-Leony. Tworzyła go szlachta, kupcy, handlarze, kilkunastu wysokich oficerów i zbieranina mniej znaczących ludzi: robotników, żebraków i zwykłych żołnierzy.
Eragon zastanawiał się, czy w tłumie podąża także gubernator Dras‑Leony, Marcus Tabor.
Dotarłszy na skraj stromego rumowiska otaczającego pierścieniem Helgrind, kapłani zatrzymali się po obu stronach wielkiego głazu barwy rdzy. Kiedy cała kolumna stała już przed prymitywnym ołtarzem, stwór siedzący w lektyce poruszył się i zaczął śpiewać głosem rażącym uszy jak pojękiwania dzwonków. Porywy wiatru co chwila zagłuszały deklamacje szamana, lecz Eragon dosłyszał urywki zdań wypowiedzianych w pradawnej mowie – dziwnie zniekształconej i źle wymawianej – zmieszane ze słowami z języka krasnoludów i urgali, a także frazami z archaicznego dialektu plemienia ludzkiego. To, co zrozumiał, sprawiło, że zadrżał. Kazanie bowiem traktowało o sprawach, o których lepiej nie wiedzieć, złowrogiej nienawiści dojrzewającej przez stulecia w mrocznych jaskiniach ludzkich serc, by wreszcie rozkwitnąć pod nieobecność Jeźdźców; o krwi, obłędzie i ohydnych rytuałach odprawianych pod czarnym księżycem.
Pod koniec owej odrażającej oracji dwóch pomniejszych kapłanów pośpieszyło naprzód i przeniosło swego mistrza – bądź mistrzynię – z lektyki na ołtarz. Wówczas najwyższy kapłan wydał krótki okrzyk. Bliźniacze stalowe ostrza zamigotały niczym gwiazdy, wznosząc się i opadając. Z obu ramion najwyższego kapłana wytrysnęły strumyki krwi, spływające po odzianym w skórę torsie i ściekające na głaz, a z niego na żwir poniżej.
Dwóch kolejnych kapłanów skoczyło naprzód, chwytając szkarłatne krople do kielichów. Gdy napełniły się po brzegi, podali je reszcie członków kongregacji, którzy zaczęli z zapałem pić.
– Gar! – zaklął cicho Roran. – Nie wspomniałeś wcześniej, że ci wstrętni handlarze ludźmi, obłąkani wyznawcy, skretyniali krwiopijcy to także kanibale.
– Niezupełnie. Nie jadają mięsa.
Gdy wszyscy już zwilżyli gardła, służalczy nowicjusze zanieśli najwyższego kapłana z powrotem do lektyki i obwiązali mu rany pasmami białego płótna. Na tkaninie szybko wykwitły mokre, ciemne plamy.
Rany najwyraźniej nie wywarły wrażenia na kapłanie, bo pozbawiona członków postać obróciła się w stronę wyznawców, przemawiając ustami barwy żurawin.
– Teraz naprawdę jesteście mymi braćmi i siostrami, tu bowiem, w cieniu potężnego Helgrindu, skosztowaliście soku z moich żył. Krew wzywa krew i jeśli kiedykolwiek wasza rodzina będzie potrzebować pomocy, róbcie, co tylko w waszej mocy dla Kościoła i dla innych uznających moc naszego Straszliwego Pana... By potwierdzić raz jeszcze i na nowo wiarę pokładaną w Triumwiracie, odmówcie wraz ze mną Dziewięć Przysiąg... Na Gorma, Ildę i Fell Angvarę, przysięgamy oddawać cześć co najmniej trzykroć w miesiącu w godzinie przed zmierzchem i składać w ofierze nas samych, by zaspokoić odwieczny głód naszego Wielkiego i Strasznego Pana... Przysięgamy przestrzegać zakazów zapisanych w księdze Toska... Przysięgamy zawsze nosić nasz bregnir na ciele i na zawsze unikać dwunastu z dwunastu oraz dotyku węźlastego sznura, by nie skaził...
Nagły powiew wiatru zagłuszył dalsze słowa najwyższego kapłana. Po chwili Eragon ujrzał, jak jego słuchacze dobywają niewielkich zakrzywionych noży i kolejno nacinają swe ręce w zgięciu łokcia, namaszczając ołtarz strugami krwi.
Po kilku minutach gniewny wiatr ucichł i Eragon znów usłyszał kapłana:
– ...I wszystko, czego pragniecie i pożądacie, będzie wam dane w nagrodę za posłuszeństwo... Nasza ofiara dobiegła końca. Jeżeli jednak wśród was znajdzie się ktoś dość śmiały, by dowieść prawdziwej głębi wiary, niechaj się ukaże.
Słuchacze zamarli i pochylili się, spoglądając wyczekująco.
Przez długą cichą chwilę zdawało się, że odejdą z niczym. Potem jednak jeden z akolitów wyskoczył przed szereg.
– Ja to zrobię! – wykrzyknął.
Z wrzaskiem radości jego bracia zaczęli wymachiwać dzwonkami w szybkim, gniewnym rytmie. Zgromadzonych opanowało szaleństwo, podskakiwali i krzyczeli niczym obłąkani. Mimo odrazy, którą czuł Eragon, ta muzyka wzbudziła iskrę podniecenia nawet w jego sercu, przemawiając do prymitywnej, brutalnej części jego duszy.
Ciemnowłosy młodzieniec odrzucił złote szaty, pozostając jedynie w skórzanej przepasce, i wskoczył na ołtarz. Spod jego stóp bryznęły szkarłatne krople. Zwrócony do Helgrindu, zaczął dygotać w rytm okrutnych dzwonków. Głowa opadła mu bezwładnie, w kącikach ust wystąpiła piana, ręce wiły się niczym węże. Na skórę wystąpił pot i po chwili młodzian lśnił w promieniach zachodzącego słońca niczym posąg z brązu.
Brzęk dzwonków osiągnął szaleńcze tempo, dźwięki zderzały się ze sobą w obłąkańczym crescendo, gdy młodzian sięgnął do tyłu. Kapłan wsunął mu w dłoń rękojeść osobliwego narzędzia: ostrej klingi długiej na dwie i pół stopy, z mocnym jelcem, łuskową rękojeścią, śladową osłoną i szerokim płaskim ostrzem, które na końcu rozszerzało się wachlarzowato, kształtem przypominając smocze skrzydło. Było to narzędzie zaprojektowane tylko w jednym celu: by rozcinać zbroje, kości i ścięgna równie łatwo, jak pełen wody bukłak.
Młodzieniec uniósł broń, tak że przez moment celowała w stronę najwyższego szczytu Helgrindu. Potem opadł na kolano i, krzycząc niezrozumiale, opuścił ostrze na swój prawy przegub.
Krew bryznęła na skały za ołtarzem.
Eragon skrzywił się i odwrócił wzrok, choć i tak do jego uszu dotarły przeszywające wrzaski chłopaka. Podczas bitwy widywał już gorsze rzeczy, lecz rozmyślne okaleczenie własnego ciała w świecie, gdzie człowiekowi każdego dnia grozi kalectwo, wydało mu się czymś głęboko złym.
Źdźbła trawy zaszeleściły, kiedy Roran poruszył się lekko. Wymamrotał przekleństwo, które zniknęło w gąszczu jego brody, po czym znów umilkł.
Podczas gdy kapłan opatrywał ranę młodego człowieka – zatrzymując krwotok zaklęciem – jeden z akolitów odwiązał dwóch niewolników, którzy dźwigali lektykę najwyższego kapłana. Następnie przykuł ich za kostki do osadzonego w ołtarzu żelaznego pierścienia. Akolici wydobyli spod szat liczne pakunki i usypali z nich stos na ziemi, poza zasięgiem niewolników.
Zakończywszy obrzędy, kapłani i ich orszak odeszli spod Helgrindu w stronę Dras-Leony, znów dzwoniąc i zawodząc. Jednoręki fanatyk, potykając się, dreptał tuż za lektyką najwyższego kapłana.
Jego twarz rozjaśniał błogi uśmiech.

* * *

– No proszę. – Eragon odetchnął głęboko, gdy kolumna zniknęła za odległym wzgórzem.
– Co takiego?
– Podróżowałem z krasnoludami i elfami, lecz żadne ich uczynki nie były nawet w części tak dziwne jak to, co robią ci ludzie.
– Są równie potworni jak Ra’zacowie. – Roran wskazał ruchem głowy Helgrind. – Mógłbyś teraz sprawdzić, czy jest tam Katrina?
– Spróbuję. Ale bądź gotów do ucieczki.
Eragon zamknął oczy i zaczął powoli rozszerzać granice swej świadomości, przenosząc się z umysłu jednej żywej istoty do następnej, niczym strużki wody wsiąkające w piasek. Dotykał ruchliwych owadzich metropolii, rojnych, ruchliwych i skupionych na własnych sprawach; jaszczurek i węży, ukrytych pośród ciepłych kamieni, różnych odmian ptaków i małych ssaków. Owady i zwierzęta kręciły się bez wytchnienia, szykując się na szybkie nadejście nocy. Niektóre kryły się w norach, inne, żyjące w mroku, budziły się, ziewały, przeciągały i gotowały do łowów i żeru.
Podobnie jak ma się rzecz z innymi zmysłami, zdolność Eragona do wnikania w myśli istot malała wraz z odległością. Gdy fala jego myśli dotarła do podnóża Helgrindu, wyczuwał jedynie największe ze zwierząt, i nawet je bardzo słabo.
Sięgał dalej, ostrożnie, gotów wycofać się błyskawicznie, gdyby musnął przypadkiem umysł ściganych ofiar: Ra’zaców, a także ich rodziców i wierzchowców, olbrzymich Lethrblak. Eragon zdecydował się odsłonić w ten sposób tylko dlatego, że rasa Ra’zaców nie posługiwała się magią i nie wierzył, by jego wrogów wyszkolono jak innych nie-magów, umiejących posługiwać się telepatią. Ra’zacowie i Lethrblaki nie potrzebowali podobnych podstępów – sam ich dech wywoływał odrętwienie u nawet najsilniejszych mężów.
A choć Eragon podczas swych bezcielesnych zwiadów ryzykował zdemaskowanie, on, Roran i Saphira musieli wiedzieć, czy Ra’zacowie uwięzili Katrinę – narzeczoną Rorana – w Helgrindzie. Odpowiedź ta bowiem mogła zdecydować o tym, czy ich misja będzie mieć na celu ratunek, czy też porwanie i przesłuchanie.
Szukał długo i wnikliwie. Gdy wrócił do swego ciała, odkrył, że Roran przygląda mu się z miną zgłodniałego wilka. W jego szarych oczach płonęły gniew, nadzieja i rozpacz tak wielkie, że zdawało się, że lada moment emocje kuzyna mogą eksplodować i wypalić wszystko wokół w niewiarygodnie jasnym rozbłysku, tak silnym, że zdolnym stopić nawet kamień.
Eragon świetnie to rozumiał.
Ojciec Katriny, rzeźnik Sloan, zdradził Rorana Ra’zacom. Gdy ci nie zdołali go złapać, pochwycili śpiącą w sypialni Rorana Katrinę i porwali ją z doliny Palancar, pozostawiając mieszkańców Carvahall na łasce żołnierzy króla Galbatorixa, z rąk których czekała ich śmierć bądź niewola. Nie mogąc ich ścigać, Roran w ostatniej chwili przekonał wieśniaków, by porzucili domy i ruszyli za nim przez Kościec i dalej na południe, wzdłuż wybrzeża Alagaësii. W końcu dołączyli do oddziałów zbuntowanych Vardenów. W drodze przeżyli wiele śmiertelnie groźnych przygód, lecz dzięki tej wyprawie Roran i Eragon znów się spotkali. Eragon zaś wiedział, gdzie mieszkają Ra’zacowie, i przyrzekł pomóc kuzynowi ocalić Katrinę.
Roran wyjaśnił później, że udało mu się dokonać tego wszystkiego tylko dlatego, że potężne uczucie popychało go do czynów budzących lęk u innych, dzięki czemu mógł stawić czoło swym wrogom.
Obecnie podobna gorączka trawiła także Eragona.
Gdyby komuś bliskiemu groziło niebezpieczeństwo, byłby gotów rzucić się w ogień, nie zważając na to, co go spotka. Kochał Rorana jak brata, a skoro Roran miał poślubić Katrinę, w oczach Eragona ona także stała się częścią rodziny. Co jeszcze ważniejsze, Eragon i Roran byli ostatnimi dziedzicami rodu. Eragon wyrzekł się wszelkich związków ze swym bratem krwi, Murtaghiem, toteż z krewnych mieli z Roranem tylko siebie. A także Katrinę.
Lecz nie tylko szlachetne poczucie braterstwa pchało ich do działania – obu przyświecał jeszcze jeden cel: zemsta! Nawet teraz, gdy planowali wydrzeć Katrinę ze szponów Ra’zaców, obaj wojownicy – śmiertelnik i Smoczy Jeździec – marzyli o tym, by zabić nienaturalne sługi króla Galbatorixa. Ra’zacowie bowiem torturowali i zamordowali Garrowa, rodzonego ojca Rorana i przybranego Eragona.
Zdobyte informacje były zatem ważne nie tylko dla Rorana, ale też dla samego Jeźdźca.
– Chyba ją wyczułem – rzekł. – Trudno orzec na pewno, bo jesteśmy daleko od Helgrindu i nigdy wcześniej nie wnikałem w jej umysł, ale mam wrażenie, że jest gdzieś wewnątrz tej ohydnej góry, ukryta w pobliżu szczytu.
– Jest chora? Ranna? Do diaska, Eragonie, niczego przede mną nie ukrywaj! Zrobili jej krzywdę?
– W tej chwili nie cierpi. Więcej nie mogę powiedzieć, bo samo wyczucie jej świadomości wymagało ode mnie wszystkich sił. Nie mogłem nawiązać kontaktu.
Eragon wolał nie wspominać, że wyczuł też drugą osobę. Podejrzewał kto to jest i obawiał się, że jeśli ma rację, czekają go wielkie kłopoty.
– Nie znalazłem natomiast Ra’zaców ani Lehtrblak. Nawet jeśli w jakiś sposób zdołałem przeoczyć Ra’zców, ich rodzice są tak wielcy, że ich moc życiowa winna płonąć niczym tysiąc lamp, podobnie jak u Saphiry. Prócz Katriny i paru innych słabych iskierek Helgrind jest czarny, całkowicie czarny.
Roran skrzywił się, zacisnął pięść i spojrzał gniewnie w stronę skalistego szczytu, który rozpływał się w mroku, spowity wieńcem fioletowych cieni.
– Nieważne, czy masz rację, czy się mylisz – rzekł niskim, głuchym głosem, jakby przemawiał sam do siebie.
– Czemuż to?
– Nie odważymy się zaatakować jeszcze dzisiaj. Nocą Ra’zacowie są najsilniejsi. I jeśli faktycznie przebywają w pobliżu, niemądrze byłoby stawać do walki, kiedy mają przewagę. Zgadzasz się?
– Tak.
– Zaczekamy zatem do świtu. – Roran machnął ręką w stronę niewolników przykutych do zakrwawionego ołtarza. – Jeśli do tego czasu ci biedacy znikną, będziemy wiedzieli, że Ra’zacowie tu są, i postąpimy zgodnie z planem. Jeżeli nie, przeklniemy pecha, który pozwolił im uciec, uwolnimy niewolników, uratujemy Katrinę i odlecimy z nią do Vardenów, nim wytropi nas Murtagh. Tak czy inaczej, wątpię by Ra’zacowie zostawili Katrinę długo samą. Nie, jeśli Galbatorix chce, by przeżyła, żeby móc ją wykorzystać przeciwko mnie.
Eragon skinął głową. Pragnął już teraz uwolnić niewolników, lecz gdyby to zrobił, ostrzegłby nieprzyjaciół, że coś się święci. Jeżeli Ra’zacowie zjawią się na wieczerzę, Eragon i Saphira nie będą mogli interweniować. Bitwa w otwartym polu pomiędzy smokiem i stworami takimi jak Lethrblaki przyciągnęłaby uwagę każdego męża, kobiety i dziecka w promieniu wielu staj, Eragon zaś wątpił, by zdołali przeżyć z Saphirą i Roranem, gdyby Galbatorix odkrył, że przebywają sami w jego Imperium.
Odwrócił wzrok od przykutych do skały mężczyzn. Dla ich dobra mam nadzieję, że Ra’zacowie są akurat na drugim końcu Alagaësii, albo przynajmniej, że nie dopisze im dziś apetyt, pomyślał.
Bez jednego słowa Eragon i Roran poczołgali się z powrotem za niskie wzgórze, za którym się ukryli. U jego stóp ukucnęli, po czym odwrócili się i wciąż pochyleni pobiegli między dwoma rzędami pagórków. Krótkie zagłębienie wkrótce zamieniło się w wąski, wyżłobiony przez powódź parów z osypującymi się ścianami z łupku.
Wymijając karłowate krzaki jałowca, Eragon zerknął w górę i pomiędzy iglastymi gałązkami dostrzegł pierwsze konstelacje, rozbłyskujące na aksamitnym niebie. Gwiazdy wydawały się zimne i ostre, niczym jasne odłamki lodu. Potem znów skupił wzrok na ziemi, gdy wraz z Roranem biegli na południe, do swego obozu.

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
Hotels Stolberg Gasthaus Stuckatz wczasy dla singli nad morzem naprawa siłowników hydraulicznych